środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 19

Czas mijał nieubłaganie. Od ostatniego wydarzenia z Wojtkiem w roli głównej minął ponad miesiąc. Cisza. To słowo najlepiej określi wszystko, co działo się w moim życiu przez ostatnie tygodnie. Wojtek się nie pojawił. Nikola mnie nie szantażowała. A Monika nie odzywała się ani słowem. Cisza przed burzą? Możliwe, ale nie chciałam o tym myśleć.
Wbrew moim wcześniejszym słowom nadal utrzymuję kontakt z Maćkiem. Co prawda nie jest on taki jak kiedyś, ale zdarza nam się chwile porozmawiać. W końcu, gdyby nie on aż strach pomyśleć, do czego byłby zdolny Wojtek. Oczywiście Kot nie wiedział, że chłopak, który próbował mnie zgwałcić jest mi tak dobrze znany. Postanowiłam trzymać się wersji, że widziałam go pierwszy raz w życiu. Ostatni miesiąc prawie w całości poświęciłam na treningi. Przecież wielki krokami zbliża się Wimbledon, a być może będzie to jeden z najważniejszych turniejów, albo i najważniejszy turniej w mojej karierze.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Niechętnie podniosłam się z kuchennego krzesła i chwyciłam komórkę. Na wyświetlaczu pojawiło się imię trenera.
- Halo – powiedziałam naciskając zieloną słuchawkę.
-Dzień dobry. Chciałem Cię poinformować, że dzisiaj trening odbędzie się wcześniej niż zwykle. Zapraszam na jedenastą. Mam nadzieję, że ta godzina Ci odpowiada ? – zapytał.
- Tak – odpowiedziałam spoglądając na zegarek przy mikrofali.
- A więc do zobaczenia.
- Do widzenia - zakomunikowałam rozłączając połączenie.
Zegar wskazywał godzinę dziesiątą, a więc powoli powinnam zacząć przygotowywać się do wyjścia. Rodziców jak często bywa, nie było już w domu, tym razem jednak mieli wrócić dopiero za kilka dni. Dokończyłam jeść moje śniadanie i zabrawszy telefon skierowałam się do przedpokoju po treningową torbę. Był w niej naprawdę ogromny bałagan. Chcąc nie chcąc musiałam wszystko wysypać i z powrotem włożyć najpotrzebniejsze rzeczy. Po chwili na podłodze znajdowała się góra przeróżnych przedmiotów. Gumki do włosów, słodycze, papierki po batonach, owijki do rakiet, puste butelki, piłeczki, dwie rakiety, chusteczki, naciągi i wiele innych przedmiotów. Zabrałam się za sprzątanie tego bałaganu. Po kilkunastu minutach wyrzucając worek śmieci odetchnęłam z ulgą, gdyż zakończyłam moje porządki.
Przebrana i gotowa do wyjścia opuściłam dom. Nie miałam zbyt dużo czasu, dlatego też za środek transportu wybrałam autobus. Usiadłam przy oknie i z słuchawkami na uszach przyglądałam się widokom zza szyby. Zakopane o tej porze roku wyglądało przepięknie. Wiele osób twierdzi, że to bardzo zacofane miasto, bez przyszłości. Jednak wystarczy tutaj przyjechać, by w całości oddać się jego urokowi i magii.
Na kort nie miałam daleko, dlatego też zbyt długo nie mogłam wpatrywać się w malownicze krajobrazy. Opuściłam autobus i skierowałam się w stronę, gdzie czekali już pan Grzesiek i Sebastian.
- Cześć – krzyknęłam na powitanie. Odpowiedzieli mi tym samym.
- Możemy zaczynać. Jak zwykle na początek rozgrzewka – zakomunikował trener.
Wygarnęłam kilka piłek z drucianego kosza. Potruchtałam wraz z Sebastianem do jednego z kortów i zaczęliśmy odbijać piłki nad siatką. Po chwili dało się słyszeć miękki odgłos uderzanych piłek.
- Wystarczy – Sebastian przerwał naszą grę, po czym wraz z ojcem ułożyli wzdłuż kortu metalowe puszki.
-Teraz popracujemy nad celnością -pan Grzegorz podszedł w stronę siatki – Wiesz, co masz robić – dodał.
Wiedziałam, o co chodzi mojemu trenerowi. Chwyciłam do ręki jedną z piłek i stanęłam za linią. Kilka razy odbiłam ją od ziemi i wysoko podrzuciłam w powietrze. Uderzyłam w nią rakietą. Piłka z gwizdem przeleciała nad siatką i uderzyła  w sam środek jednej ze stojących po drugiej stronie puszek.
- Pięknie – krzyknął trener – Jeszcze tylko dziewięć – dodał z uśmiechem.
Odwzajemniłam jego uśmiech i po raz kolejny stanęłam za linią, aby zaserwować piłkę. Tym razem również udało się osiągnąć cel. Kilkakrotnie jeszcze powtarzałam tę czynność.
- Dobrze, wystarczy. Teraz poćwiczymy odbieranie serwisu przeciwnika.
Stanęłam na mojej połowie. Ugięłam kolana, podsunęłam się o pół kroku do przodu i z głębi kortu spod zmrużonych powiek, obserwowałam lot piłki. Podbiegłam, żeby ją odebrać. Przez długi czas powtarzaliśmy to samo. Po dwóch godzinach gry mieliśmy przerwę.
- Naprawdę lubię z tobą grać – powiedział Sebastian, popijając wodę z plastikowej  butelki .
Uśmiechnęłam się do chłopaka.
- Ja z tobą też – dodałam.
Na korcie spędziłam jeszcze trzy godziny, które minęły w mgnieniu oka.
- Na dzisiaj wystarczy – powiedział pan Grzegorz sięgając po swoją torbę.
Podążyłam w jego ślady i spakowałam rakietę. Po pożegnaniu z mężczyznami udałam się do szatni. Postanowiłam się odświeżyć. Złapałam ręcznik i skierowałam się w stronę prysznica. Po chwili po moim ciele spływały strugi letniej wody. To było coś, co lubiłam najbardziej. Woda w pełni pozwalała mi na odstresowanie i zapomnienie o całym otaczającym świecie. Niestety prysznicu nie bierze się wiecznie, dlatego z lekkim grymasem na twarzy musiałam zakręcić wodę. Dokładnie wytarłam moje ciało ręcznikiem i nałożyłam na siebie świeże ubranie.  Opuściłam teren kortów. Do domu postanowiłam udać się pieszo zahaczając jeszcze o moją ulubioną kawiarnie obok skoczni. Pogoda była wspaniała. Na niebie mocno świeciło słońce, a lekki wiaterek mierzwił moje włosy. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy pokonywałam kolejne uliczki Zakopanego. Nim się spostrzegłam byłam już obok skoczni. Mimowolnie zerknęłam na jej teren, gdzie ujrzałam dwie szarpiące się sylwetki.
- Mówiłem, że macie trzymać się od siebie z daleka – krzyczał jeden z mężczyzn.
- Kim ty właściwie jesteś ? – zapytał ten drugi, najwyraźniej niewiedzący dokładnie, o co chodzi.
- Kurwa, nieważne – wykrzyknął.
Strzępki rozmowy pozwoliły mi na to abym rozpoznała dwa znajome mi głosy. Serce podeszło mi do gardła, gdy zauważyłam jak jedna z postaci pod wpływem mocnego ciosu uderza w betonowy słup i pada na ziemie, a druga ucieka.
- O Boże! – krzyknęłam. Rzucając torbę podbiegłam w stronę chłopaka.
- Maciek! – uklęknęłam przy leżącym lekko go potrząsając – Maciuś, słyszysz mnie! – krzyczałam ze łzami w oczach. Chłopak się nie poruszył. Szybkim ruchem sięgnęłam po telefon i wybrałam numer alarmowy. Z potwornym płaczem starałam się wezwać pomoc.
- Niech pani się uspokoi! – tłumaczył mężczyzna – Potrafi pani przeprowadzić resuscytację krążeniowo-oddechową ? – zapytał.
- Tak! Chyba tak! – powiedziałam. Brałam udział w wielu kursach pierwszej pomocy. Jednak praca na manekinie to zupełnie coś innego.
- Jeśli tak, to proszę się nie ociągać. Tylko niech pani nie panikuje. Pogotowie już jedzie –zapewniał mężczyzna.
Z trzęsącymi dłońmi wykonałam trzydzieści uciśnięć klatki piersiowej i po udrożnieniu górnych dróg oddechowych wykonałam dwa oddechy zastępcze.  Po kilku minutach zauważyłam wjeżdżającą karetkę. Gdy obok mnie zjawili się ratownicy przerwałam wykonywanie masarzu serca.
- Brawo ! – zakomunikował jeden z mężczyzn.
Nie zwracałam uwagi na jego słowa, gdyż cały czas przyglądałam się leżącemu chłopakowi.
- Mogę z nim jechać ? – zapytałam, gdy ratownicy wnieśli skoczka do karetki.
- A jest pani kimś z rodziny ?
- Tak ! – skłamałam.
Droga do szpitala minęła bardzo szybko. Ratownicy przewieźli łóżko z leżącym chłopakiem do sali, gdzie czekali już lekarze. 
- Tutaj, proszę ! – krzyknął jeden z mężczyzn w białym fartuchu.
- Przepraszam, ale pani musi poczekać na zewnątrz – jasnowłosy lekarz zwrócił się do mnie.
Nie protestując opuściłam salę. Swój zamglony od płaczu głos skierowałam na drżące ręce. Oparłam się o zimną ścianę i osunęłam się na ziemię.  Schowałam twarz w dłoniach i cicho szlochałam. Co jakiś czas zerkałam w stronę drzwi, za którymi nadal przebywał nieprzytomny skoczek. Z każdą minutą przybywało mi łez. Czułam się coraz gorzej.
- Karolina ? – usłyszałam nad sobą ciepły głos.
Mimowolnie podniosłam głowę i popatrzyłam na ciemnowłosą kobietę, która spoglądała na mnie z troską wymalowaną na twarzy.
- Mamo i co z nim ? – zza rogu wybiegł zdenerwowany Kuba wraz z ojcem Maćka. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że owa nieznajoma jest matką mojego przyjaciela.
Po raz kolejny skierowałam wzrok na brunetkę i posłałam jej delikatny uśmiech.
- Nie wiem. Nikt nic nie wie – kobieta odpowiedziała na wcześniejsze pytanie swojego syna.
- Jak to nikt nic nie wie? Co to za szpital? – ojciec skoczka nie ukrywał narastającego w nim oburzenia.
- Rafał! Ciszej! – ciemnooka kobieta starała się uspokoić swojego męża.
- Jest w tej stali. Wciąż go reanimują – wskazałam palcem na białe drzwi.
- Właśnie Karolina, chcieliśmy Ci bardzo podziękować, gdyby nie ty to z naszym synem mogłoby być różnie – pan Rafał skierował swoje słowa do mnie.
Przetarłam zapłakane oczy i delikatnie uśmiechnęłam się do mężczyzny. Nikt z nas nie miał ochoty do dalszej konwersacji, dlatego na szpitalnym korytarzu zapanowała cisza.
- Nie płacz, będzie dobrze – mama skoczków ukucnęła obok mnie i objęła mnie ramieniem.
Zamknąwszy oczy, wciągnęłam powietrze. W tym samym momencie drzwi do Sali się otworzyły, a w nich pojawił się lekarz.
- Dzień dobry. Jestem ojcem chłopaka. Co z nim? – pan Rafał przedstawił się mężczyźnie podając mu dłoń.
- Dzień dobry. Na razie nic nie wiemy. Syn jest w śpiączce, ale proszę być dobrej myśli.
Nie słuchając odpowiedzi lekarza, wkroczyłam do Sali. Biel, która była dosłownie wszędzie powodowała, że moje zapłakane oczy mimowolnie się przymykały. Ukucnęłam obok łóżka. Na widok nieprzytomnego skoczka po moich policzkach zaczęły skapywać kolejne łzy.
- Przepraszam, to wszystko przeze mnie – wyszeptałam.
Głucha na propozycje rodziców Macieja, którzy zachęcali mnie do tego abym odpoczęła, siedziałam przy chłopaku. Nie chciałam go teraz upuszczać. Wiedziałam, że znalazł się tutaj przeze mnie. Mijały sekundy, minuty, godziny. Nic się nie zmieniało. Było tak samo. Nieprzytomny Maciek i my siedzący obok niego.
Było kilka minut po północy, kiedy rodzice skoczka wraz z Kubą opuścili pomieszczenie. Zapanowała głucha cisza przerywana dźwiękiem szpitalnej aparatury.
Siedziałam opierając się o szpitalne łóżko skoczka. Byłam bardzo zmęczona, a mój organizm domagał się snu. Walczyłam ze sobą, aby nie przenieść się do krainy Morfeusza, jednak moje starania nie zakończyły się pozytywnie. W pewnym momencie moje oczy się zeszły a ja zasnęłam.
Obudził mnie stukot otwieranych drzwi. Niechętnie podniosłam powieki. Zauważyłam pielęgniarkę, która właśnie stała w wejściu.
- Dzień dobry! – krzyknęła wchodząc do środka.
- Dzień dobry – odpowiedziałam tym samym jednocześnie rozmasowując swoją szyję.
- Chyba nie chce mi pani powiedzieć, że spędziła tutaj całą noc – spojrzawszy na mnie kobieta pokiwała głową.
- Przepraszam, która jest godzina? – zapytała pielęgniarki, gdy spostrzegłam się, że bateria w moim telefonie jest rozładowana.
- Punkt dziewiąta –blondynka posłała mi przyjazny uśmiech.
- Dziękuję – odpowiedziałam miło.
- Dzień dobry – popatrzyłam przed siebie i w drzwiach ujrzałam jednego z lekarzy – Jak nasz pacjent? – zapytał.
- Bez zmian – odpowiedziała krótko kobieta w blond włosach.
Mężczyzna podszedł do Maćka. Ja w tym czasie udałam się do toalety. Stanęłam w dużym lustrze i przeraziłam się swojego odbicia. Wyglądałam jak zdjęta z krzyża. Przepocone ubranie, pozostałości po makijażu, potargane włosy. Odkręciłam wodę i delikatnie przemyłam twarz. Poczułam dużą ulgę. Prysznic. To było coś, o czym w tym momencie marzyłam najbardziej. Jednak powrót do domu nie wchodził w grę. Opuściłam łazienkę i przemierzając korytarz szłam w stronę już dobrze znanego mi lokum.
- Panie doktorze, co z nim? – zapytałam lekarza, który opuszczał salę.
- Bardzo prosimy uzbroić się w cierpliwość. Nic nie możemy zrobić – powiedział odchodząc.
Twierdząco pokiwałam głową. Usiadłam na krzesełku i zaciągając powietrze przymknęłam oczy. W pewnej chwili poczułam delikatny dotyk na mojej dłoni. Błyskawicznie otworzyłam oczy.
- Maciek – wyszeptałam widząc brązowe tęczówki skoczka. Do moich oczu napłynęły łzy. Tym razem jednak były to łzy szczęścia.
- Karolka? Co się stało? Gdzie ja jestem?– zapytał chłopak.
- W szpitalu – odpowiedziałam miałeś mały wypadek – dodałam.
- Tak! Pamiętam! – odrzekł – Uderzyłem w jakiś słup – mówił powoli, – Dlaczego płaczesz? – zapytał.
Odpowiedziałam mu dużym uśmiechem.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nic ci nie jest – powiedziałam cicho.
W Sali pojawiła się banda skoczków z lekarzem na czele.
- Maciek, chłopie! Ty żyjesz! – wykrzyknął Piotrek zaraz po przekroczeniu progu.
- O proszę, jaka niespodzianka – powiedział lekarz spoglądając na chłopaka.
- Maniek, kto cię tak załatwił? – zapytał Kamil stając przy łóżku.
- Nie wiem! – odparł chłopak.
Odetchnęłam z ulgą, że skoczek w tym tajemniczym chłopaku nie rozpoznał Wojtka.
- Karolina, mogę Cię o coś zapytać? – Maciek zwrócił się do mnie, gdy skoczkowie byli zajęci rozmową z jasnowłosą pielęgniarką.
- Pytaj – odparłam.
- Wydaje mi się, że owy chłopak ma coś wspólnego z tym, który kiedyś cię napadł – powiedział. Nogi się pode mną ugięły.  A jednak! Domyślił się.
- To jest Wojtek, prawda – odrzekł sucho. Poczułam jak stres we mnie potęguje. Nie wiedziałam, co robić? Jak zareagować? Z niepewnością i zdenerwowaniem popatrzyłam na Kota. Wyszeptałam zwykłe przepraszam i szybkim krokiem opuściłam szpital, rzucając jeszcze krótkie spojrzenie towarzystwu stojącemu na korytarzu. Po przekroczeniu drzwi poczułam powiew ciepłego wiatru, który otulił moją twarz. Przymknęłam oczy i stałam w bezruchu na szpitalnych schodach. To wszystko przeze mnie. W mojej głowie bezustannie odbijało się to jedno, ale jakże męczące zdanie. Przecież on mógł go nawet zabić. Pomyślałam.
- Karolina? – usłyszałam przed sobą zdziwiony głos Tomka – Co ty tutaj robisz? – zapytał mój szwagier.
Jednak widząc mój aktualny stan nie oczekiwał odpowiedzi na zadane przed kilkoma sekundami pytanie.
- Chodź, zawiozę cię do domu – powiedział prowadząc mnie do swojego samochodu.
Podróż minęła nam bez słowa. Bezustannie wpatrywałam się w jeden punkt na szybie pojazdu.
- Weź prysznic, a ja w tym czasie zrobię ci coś do jedzenia – zaproponował mąż mojej siostry zaraz po przekroczeniu progu mieszkania – Może, chociaż w jakimś stopniu to ci pomoże.
Z ochotą udałam się do łazienki. Błyskawicznie pozbyłam się ubrania i weszłam do kabiny. Zimna woda zmyła ze mnie smutek, ból i każde inne uczucie. Pozostawiając jedynie pustkę. Z cichym westchnieniem opuściłam prysznic. Założyłam na siebie czyste ubranie i udałam się do kuchni, gdzie przebywał Tomek, który wręczył mi kubek z pachnącą herbatą. Nachyliłam się nad naczyniem. Para unosząca się nad płynem osiadła na mojej twarzy.
- Maciek jest w szpitalu – powiedziałam wlepiając wzrok w kolorowy kubek – Wojtek go pobił – dodałam.
Bez wahania opowiedziałam Tomkowi całą historię. Począwszy od tego jak mój były chłopak powiedział, że to koniec. Kończąc na wydarzeniach ze szpitala.
- Tomek, ja naprawdę nie wiem, co robić! – popatrzyłam na chłopaka, który analizował opowiedzianą przeze mnie historię.
- Powinnaś iść na policję – zakomunikował.
- Chyba oszalałeś! – szeroko otworzyłam oczy - Nie będę tego nigdzie zgłaszać! – wykrzyknęłam.
- Karola, zrozum on jest niebezpieczny – Tomek wstał od stołu i skierował się po talerz z kanapkami.
- Nie zapominaj, że jest jeszcze Monika i Nikola, a Wojtek na pewno ma wielu znajomych, którzy będą chcieli się nam odwdzięczyć. Nie ma mowy o żadnej policji – pod żadnym pozorem nie chciałam zgłosić tej sprawy.
- Nie wiem, co ci doradzić – mężczyzna usiadł obok mnie i objął mnie swoim ramieniem – Zjedz kanapkę, zaraz zrobię obiad, a później coś wymyślimy.
Przyjaźnie uśmiechnęłam się do mojego towarzysza. Tak bardzo zazdrościłam mojej siostrze, że ma wspaniałego, kochającego męża, a mimo to kiedyś nie umiała tego docenić. 

______________________________________________________________________________________________________________

Coraz trudniej jest mi pisać o młodszym Kocie...
Chyba pora jak najszybciej zakończyć to opowiadanie.